Tym razem udałam się do punktu wyjścia ^^ znowu rozdział pisany z perspektywy Kate, :3 Życzę miłego czytania :*
----------------------------------------------------
* Kate *
No ok. Przyznaję się, że Mirco mnie trochę zaskoczył. Co prawda za to wiszenie w powietrzu mam zamiar go zabić, ale to jak mnie potem potraktował... [siedzi i patrzy się na mnie, ledwo powstrzymując napad śmiechu...] Zacznę od początKu. Kiedy pobiegłam na arenę, wszyscy byli zebrani wokół jakiegoś posągu. Kiedy podeszłym bliżej, okazało się że to nie jest posąg tylko Christian z domku Aresa. Chyba Mirco potraktował go stop-czasem bo się nie ruszał a wokół jakieś dzieciaki przekrzykiwały się wzajemnie.
Trzeba zawołać Chejrona i powiedzieć co ten idiota zrobił!
albo:
Matko święta! Czy on żyje?! Zawołać Pana D, natychmiast!
Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, do tego momentu gdy na arenę wkroczył Chejron, a minę miał naprawdę wściekłą. Podszedł do Christiana i przyjrzał mu się badawczo, po czym uniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy.
- Kate, czy mogła byś pójść po pana di Casso, proszę, - popatrzył na mnie stanowczym wzrokiem, nie przyjmując odmowy.
- Yyy... oczywiście proszę pana - odpowiedziałam. I ruszyłam w kierunku toru. Trybuny były puste, a wokół lasu nikogo nie było. Miałam wrócić do Chejrona, gdy nagle przedemną zmaterializował się Mirco. Popatrzył na mnie i posłał mi swój diabelski uśmieszek. Spojrzałam na niego rozbawiona i zapomniałam, że jeszcze przed chwilą miałam zamiar go zabić.
- Coś się stało? -zapytał z miną niewiniątka.
- Tia... tak jakby, jakiś chłopak nagle staną w czasie. Nie wiesz może, czyja to sprawka? Mirco popatrzył się na mnie z udawanym zdziwieniem i zapytał
- Czy znaleziono sprawcę?
- Uhm... jeszcze nie ale są podejrzani, Chejron kazał mi cię przyprowadzić, chyba chodzi o... nie skończyłam zdania, bo Mirco podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy. Popatrzyłam się na niego zdziwiona, ale on przytkał mi palec do ust.
- Ciii, spokojnie... - powiedział, po czym pocałował mnie lekko. Poczym odsunął się i spojrzał na mnie z rozbawieniem. - Chyba musimy odwiedzić Chejrona, najlepiej zrobimy jeśli dotrzemy tam szybko.
Dotknął mojej ręki i nagle znaleźliśmy się ma środku areny. Christian dalej się nie poruszał, a Chejron był pogrążony w rozmowie z Clarisse, z domku Aresa. Ups, zły znak. Centaur spojrzał na mnie i Mirca, po czym przytuchtał do nas.
- Panie di Casso, czy raczył by pan wyjaśnić, dlaczego Chris się nie porusza?
- No nie wiem, może udaje clauna? - odpowiedział.
- Och Mirco... naprawdę, ale naprawdę nie chciałbym pisać raportów dla Pana D. Więc mój drogi bardzo proszę, żebyś go odmienił i nie nadurzywał swoich mocy.
Mirco spojrzał na Chejrona zrezygnowanym wzrokiem, ale podszedł do Christiana i dotkną go ręką. Chris spadł na ziemię z głośnym hukiem. Kiedy chłopak wstał spojrzał nienawistnym wzrokiem na Mirca i podniósł z ziemi miecz.
- Zaraz... przerobię... cię... na... mielonkę!
- Tylko spróbuj - Mirco uśmiechnął się szyderczo.
- Chłopcy - zaczął ostro Chejron. Ale oni dopiero się rokręcali. Chris posłał w kierunku Mirca czerwoną strzałę, lecz Mirco leniwym ruchem podniósł rękę, a szczała zawisła w powietrzu.
- Mi się nie spieszy Aresiątko, ty możesz sobie szczelać, ale to będzie naprawdę wooolna walka.
Christian popatrzył ze złością na Mirca.
- Niedługo poczujesz gniew Aresa.
Po tych słowach odwrócił się i ruszył do domków. Obozowicze rozeszli się do swoich spraw, a na arenie zostaliśmy tylko ja, Mirco i Chejron. Centaur patrzył się na nas z zastanowieniem i głośno westchnął.
- Bardzo proszę, żeby ta sytuacja się więcej nie powtórzyła. A teraz idźcie powiedzieć wszystkim że po południu gramy bitwę o sztandar, proszę...
Po tych słowach odszedł i zostawił nas samych.
- Yyy... to ja idę na prawo od domku Afrodyty, ok? - Powiedziałam.
- Spoko - i odszedł.
Ruszyłam w kierunku domku Afrodyty. Kiedy skończyłam, wszyscy zebrali się pod lasem ubrani w zbroje i hełmy. Chejron stał po środku i wygłaszał jakaś mowę, a Chris i Mirco rzucali sobie wściekłe spojrzenia. Maxa i Will'a nigdzie nie widziałam, wiec chyba są na rozmowie z Panem D. Zostaliśmy podzieleni na cztery drużyny, czerwoną, niebieską, zieloną i żółtą. No to cudnie, jestem w drużynie z Mirco, przy okazji czuje się okropnie. Dobra, naszym przywódcą jest jakiś chłopak (syn Hefajstosa, Leo). Cała nasza grupa (20 osób) zebrała się koło Pięści Zeusa. Leo spojrzał na nas i uśmiechnął się wyzywająco, po czym odwrócił się do mnie.
- Kate, tak?
- Uhm. To ja.
- Super. Czy mogła byś trochę, no wiesz... zabezpieczyć nasz teren?
- Tia. Coś się da zrobić.
Posłałam mu ciepły uśmiech i uniosłam ręce do góry. Nasza ,, kryjówka" została otoczona drzewami i kamieniami. Trochę mnie to wyczerpało, ale chyba było warto bo Leo uśmiechnął się szeroko.
- Doskonale! Teraz nie mają szans, więc trzeba obmyślić plan - usiadł na ziemi i narysował kolo. - Ja, Peter, Alex, Lili i Mary wprowadzimy w pole żółtych, bo są najsłabsi. Sam, ty i wszyscy od Apolla bierzecie się za zielonych. Kate i Mirco zabierzcie Piper i Hazel. Wy ruszacie na czerwonych. Jesteście atakującymi. Reszta broni twierdzy.
Po słowach Leo, podeszły do nas dwie dziewczyny. Jedna wyglądała jak indianka. Miała zapleciony warkocz a w nim czarno białe pióro. Uśmiechała się ciepło, chyba nie dbała o wygląd a w ręce trzymała sztylet. Druga dziewczyna miała długie, brązowe loki i złote oczy. Miała przy sobie szpachtę zamiast miecza. Popatrzyłam po otoczenou, ale pierwsza i druga grupa już wybiegły.
- Część. Ty jesteś Kate, prawda? Zapytała indianka.
- Tak. A ty jesteś?
- Piper - dziewczyna była bardzo miła. - Jestem córką Afrodyty, a to jest Hazel, córka Plutona
- Plutona? Hazel popatrzyła na mnie rozbawiona.
- Tak u was Hadesa. Jestem Rzymianką z obozu Jupiter, ale chwilowo przesiaduje tutaj. - Mirco przyglądał się nam w zastanowieniu.
- Och... nasza kolej, lepiej chodźcie - Piper popatrzyła przed siebie.
Wybiegliśmy z twierdzy i ruszyliśmy przed siebie. Nie przeszliśmy dobrze 20 metrów, gdy zaatakował nas Chris. Natarł na Hazel ale wyrosła przed nim góra łupku, a ten dureń wbiegł z rozpędu w nią. Hazel uśmiechnęła się promienie.
- Jak... ty to? - zapytałam zdziwiona.
- Błogosławieństwo ojca. Potrafię przywoływać drogie kamienie i różne takie.
- Przydatny dar.
Biegliśmy dalej, aż znaleźliśmy się nad strumieniem. Przed nami, na wysokim drzewie wisiał sztandar czerwonych. Mirco ostrożnie zrobił krok do przodu, po czym odwrócił się do nas i powiedział.
- Za dużo pułapek. Dzieciaki Hermesa obstawiły nimi całe wzgórze. Są miny, dołki i psie jamy a nad sztandarem ognista siatka - spojrzał na mnie. Zaczerwieniłam się. Moje, hmmm... nie wiem jak to nazwać, może przemyślenia? Przerwała Piper.
- No to mamy problem. Hazel nie możesz ich rozwalić? - spojrzała na przyjaciółkę, ale ta tylko pokręciła głową.
- Chyba wiedzieli, że będę próbowała bo są otoczone ochronną barierą. Dzieciaki Hekate maczały w tym łapy.
- Zaraz, zaraz - powiedziałam. - Ich sztandar jest na drzewie, a drzewa to Gaja, prawda? Przecież mogę go przywołać.
- To nie takie proste - powiedziała, a Mirco i Piper przytatkneli. - Jeśli spróbujesz, pułapki się aktywują i zablokują twoją moc. Chyba że... -
Popatrzyła na Mirca i zapytała. - Czy dasz rady zatrzymać czas tylko w tym miejscu?
- Nie wiem. Nigdy nie próbowałem zatrzymać zabawek, tylko ludzi. -
Popatrzył mi w oczy a moje nogi mimowolnie stały się galaretą. - Ale mogę spróbować.
Podniósł rękę i czas jakby zwolnił. Nagle w ziemi pojawiła się szczelina i wypadło z niej trzech ludzi. Popatrzyłam po twarzach moich przyjaciół. Malował się na nich zdziwienie zmieszane z przerażeniem. Hazel podeszła do chłopaka z czarnym mieczem i odwróciła jego twarz. Dziewczyna zamarła i uklękła na ziemi.
Nico? - powiedziała drżącym głosem. - Nico? Powiedz coś! Nico!
Zapłakała...
--------------------------------------------------
Rozdział trochę długi, ale jakoś żyje :3 mam nadzieje Kaja że wystarczająco długi :* następny ukarze się albo w środę albo w czwartek :) do zobaczenia :3